Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Władek wydął swoje wąskie wargi z miną zdziwienia:
— Nie rozumiem cioci?... Czy ciocia spodziewała się po nich czegoś więcej?
— Ja sądzę.
— A na jakiej podstawie? Przepraszam bardzo, na jakiej podstawie.
— Możesz udawać, że tego nie rozumiesz, ale to, że jestem ich matką pozostanie dla całego świata dostateczną podstawą.
— Za przeproszeniem, ale jak ciocia wykłada termin „matka“? Czy chodzi o rolę biologiczną, czy o towarzyską, społeczną, czy prawną?
— O rolę rodzinną i uczuciową, oczywiście.
— Aha! Więc ciocia, główna ekspertka i najwyższa instancja krajowa w kwestjach rodzinnych, sądzi, że ma rodzinę?... Przepraszam bardzo, oczywiście z punktu widzenia prawnego jest to rodzina, ale to, co ciocia zrobiła ze swoją rodziną, wyklucza jakikolwiek wzajemny stosunek uczuciowy. Powiedziałbym, że nie jest to rodzina, lecz familja. W tem poniekąd staroromańskiem znaczeniu...
— Mówisz głupstwa, Władku — oburzyła się pani Grażyna.
— Nie takie straszne, jak się cioci zdaje. Już abstrahuję od siebie, jestem dalszym kuzynem, ale, powiedzmy, Kuba? Co ciocia kiedy dla niego zrobiła? Nawet gotów jestem przypuścić, że sam fakt jego przyjścia na świat nie był ubocznym rezultatem zwykłej podniety zmysłowej. Gotów jestem założyć, że w wiadomej chwili nie chodziło cioci o, że tak powiem, uzyskanie satysfakcji, lecz o poczęcie nowego dzielnego obywatela kraju. Poczciwy stryj Antoni. Pamiętam jego wiecznie zakłopotaną minę. On i wtedy musiał liczyć się z dostojnością sakramentu małżeństwa i z tem, że... pracuje dla ojczyzny.

207