Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kimś oddźwięku potępienia ich oschłej obojętności i sobkostwa.
— Jesteś już zmęczony, Władku — odezwała się — a ja o tyle lepiej się czuję, że nie chciałabym cię przetrzymywać.
— Niech się ciocia nie krępuje. To mój zawód i każę sobie za to zapłacić — odpowiedział opryskliwie.
— Nie o to chodzi... Widzisz, Władku, ty masz talent do stawiania każdej kwestji w drażliwy i przykry sposób. Chodziło mi o wyrażenie ci wdzięczności...
— Ja myślę, że wszelkie trudności w wyszukaniu formy wdzięczności przestały istnieć od czasu, gdy Fenicjanie wymyślili pieniądze.
Pani Grażyna udała, że się uśmiecha i powiedziała:
— Jednak sam nie cenisz pieniędzy.
— Cenię je zamało, by zarabiać, a zabardzo, by wydawać. Dlatego jestem goły, a jednocześnie uważają mnie za sknerę.
— Jesteś już zmęczony — zaczęła znowu pani Grażyna, chcąc powrócić do zamierzonego tematu — sądzę, że mogłabym już zostać sama... Może lepiej byłoby obudzić Kubę, lub kogoś ze służby...
— Kubę — uśmiechnął się zjadliwie — możnaby obudzić tylko wiadomością, że już czas na posiłek. Innego sposobu nie widzę.
— Właśnie zastanawiałam się... Będę chyba zmuszona wziąć jakąś pielęgniarkę, by mieć opiekę, bo przecie ani na syna, ani na córkę liczyć nie mogę.
— Chyba.
— Jak to jest ciężko mieć siedemdziesiąt lat i dwoje dorosłych dzieci, z których żadne nie tylko nie poczuwa się do obowiązku najmniejszej bodaj uwagi w stosunku do matki, lecz... wogóle...
Machnęła ręką: cóż mu będzie mówiła. Sam przecie zna dokładnie te sprawy.

206