Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czuła w ciemnym przedpokoju. Bardzo przykre przebicie, jakby serce przepuściło jedno, czy dwa uderzenia, a później gwałtownie chciało to nadrobić.
Witała się uśmiechnięta z tłumem znajomych, później siedziała przy stole na wielkim udekorowanym kwiatami fotelu i słuchała długich przemówień. Ale było stanowczo za duszno. Gdyby nie obawa, że inne panie w wydekoltowanych sukniach mogą się przeziębić, poprosiłaby o otworzenie okna.
Mowy były piękne i podniosłe, pełne superlatywów dla jubilatki, pełne hołdu i wdzięczności za jej wieloletnią działalność. Przemawiali panowie i panie. Podnoszono zasługi pani Grażyny przy cementowaniu społeczeństwa ideą świadomej swych celów kobiety, która jest gwarantką instytucyj, świętej instytucji rodziny.
„Jej to zawdzięczamy dzisiaj tysiące kobiet, żon i matek, które nie tylko nie są ciężarem dla swoich rodzin, lecz stanowią w nich element aktywny, współodpowiedzialny za dzieło tworzenia ducha nowych pokoleń...“
W sali było nieznośnie duszno, a przytem zimno. Nogi i ręce pani Grażyny wprost lodowaciały. Na dłoniach pomimo to wystąpił pot. Stały się całkiem wilgotne.
Gdy wstała, by odpowiedzieć na toasty, serce zareagowało nowem przebiciem, w oczach pociemniało i zwolna opadła na fotel. Nie straciła przytomności. Widziała i słyszała wszystko, co się wokół działo, zdawała sobie sprawę z całego zamieszania, jakie nastąpiło. Wlewano jej do ust wodę, badano puls, wreszcie przeniesiono do bocznego pokoju, gdzie otworzono okno. Tylko hałas męczył ją straszliwie. Podano jej jakieś gorzkie krople. Nigdy nie chorowała i wydały się jej obrzydliwe.
Po kwadransie czuła się już o tyle lepiej, że mogła

194