Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wcale nie czuła się stara. Raczej było odwrotnie: ta panna na portrecie, równie poważna i wyniosła, równie przedstawiająca wzór harmonji fizycznej i duchowej, nie była nigdy młoda. Może wynikało to z jej usposobienia, a może z tej przyczyny, że na młodość nie miała — czasu.
Pani Grażyna nie czuła się stara. Lata przepływały przez jej życie kolejnością dat, dat składających się na pięćdziesięcioletni kalendarz posiedzeń, zjazdów, rautów, wizytacyj i narad. Czas mijał poza nią, dotyczył jej działalności, jej pracy, jej obowiązków, lecz nie jej samej. Wszystko, co stanowiło jej ściśle prywatne życie nie zajmowało w owych pięćdziesięciu latach prawie nic miejsca. Nie żyła dla siebie, lecz dla ogółu, dla narodu, dla społeczeństwa i właśnie dzisiejszy jubileusz ma być widomym wyrazem podzięki, czci i hołdu ze strony tego społeczeństwa, hołdu, na który zasłużyła w pełni.
Nie będzie to czcza manifestacja, lecz uczciwie zarobiona nagroda, którą przyjmie z wysoko podniesioną głową, z całkowitą świadomością prawa do tej nagrody.
Wszyscy, z którymi współpracowała, którzy zbliska przyglądali się jej niestrudzonej pracy, którzy oceniali jej działalność, zbiorą się dzisiaj na bankiecie, lub nadeślą gratulacyjne depesze. Już od rana pani Grażyna otrzymała ich kilkadziesiąt.
Przejrzała je jeszcze raz i przyszło jej na myśl, by pokazać te dowody uznania synowi.
Zapukała do jego drzwi. Siedział przy biurku i układał pasjansa, mrucząc coś pod nosem. Zerknął z pod oka na matkę i zapytał:
— Cóż to mama dziś taka wystrojona?
— Mówiłam ci przecie, a zresztą mogłeś dowiedzieć się o tem z dzienników, że dziś jest obchodzony pięćdziesięcioletni jubileusz mojej działalności. Widzisz ile depesz otrzymałam.

191