Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wione z pokoju, lecz wszystko słyszały przez drzwi. Gdy pani Grażyna wyprosiła wreszcie Władka, uważała za stosowne obu dziewczynkom obszernie wyłożyć na czem polega błędność rozumowania takiego cynika, jak Władek.
We wspomnieniach Anny cała ta awantura zostawiła nikły ślad, który uwypuklił się dopiero wówczas, gdy Marjan opowiadał historję kalectwa swego brata. Cyniczne i oburzające poglądy Władka nabrały jakiegoś nowego sensu, jakichś nowych konturów, których Anna wolała nie uzmysławiać sobie zbyt wyraźnie, gdyż odpychały ją czemś obcem, czego ani rozumieć, ani czuć nie chciała.
Z tego wszystkiego aura rodzinna otaczająca Marjana wydawała się jej czemś nieskończenie smutnem, beznadziejnem i bolesnem, zmuszającem jednak do tem większego nasilenia uczuć dla niego. Ilekroć o tem myślała, przypominał się jej zakątek ogrodu u ojca. Rosły tam pod szklanym daszkiem kaktusy, w których kochał się stary ogrodnik. Gdy ogrodnik umarł, nikt już nie miał czasu ani ochoty zajmować się temi dziwacznemi roślinami. Cherlały, schły, wymierały. Były skazane na wymarcie, tak, jak rodzina Marjana.
Nieraz jako mała dziewczynka biegała w kąt ogrodu i godzinami łatała dziury w szybach, wyrywała zielska, podlewała kaktusy wodą, a gdy wciąż więdły i zanikały, siadała i patrzyła przerażonemi oczyma na ten żywy jeszcze cmentarz z całem poczuciem własnej bezsiły. Kilka razy molestowała o nie nowego ogrodnika, ojca, a nawet różne przygodne osoby: trzeba je ratować!... I zawsze odpowiadano jej wzruszeniem ramion:
— Ani to ładne, ani potrzebne.
Jakby tylko to co ładne lub potrzebne miało prawo do życia!...
Ale Marjan przecie jest potrzebny. Człowiek o ta-

144