Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko. Im dłuższą robi pauzę, tem ważniejsze musi być to, co ją tu przyprowadziło; jeżeli zaraz nie znajdzie czegoś, dolicytuje się do tragedji.
— Nic mi nie jest... — zaczęła — przyszłam... bo... miałam dużą przykrość... Szczedroń umie być niedelikatny, bardzo niedelikatny... Potrzebowałam ciebie... Niema w tem chyba nic nienaturalnego, że chciałam mieć cię przy sobie... Tylko proszę cię, nie pytaj, nie wypytuj... Już wszystko dobrze...
Z wyrazu twarzy Dziewanowskiego wywnioskowała, że pretekst był wystarczający. Jakie szczęście, że przyszedł jej na myśl mąż. Marjan zmarszczył brwi i opuścił głowę.
— Nie będę wypytywał... — powiedział — ale to strasznie, to nieznośnie bolesne. Jak on może, jak śmie! To jest okropne... Domyślałem się, że jest brutalny... Ale żeby cię maltretował...
— Nie mówmy już o tem — odetchnęła.
— Jak chcesz — szepnął — jak wolisz...
Wziął jej ręce i całował pieszczotliwie i ciepło. Na skórze dłoni czuła drżenie jego warg. Przejął się bardzo. Więc dba o nią, więc ta zdrada nie jest taka pewna? Może to coś nawskróś przelotnego?... Jest taki wzburzony... Swoją drogą nie ma w sobie nic męskiego. Innyby zaczął kląć, wymyślałby sposoby obrony dla krzywdzonej przez męża kochanki, byłby wściekły i groźny, a jego roztrzęsło zupełnie takie głupstwo. Jeżeliby Szczedroń naprawdę znęcał się nademną — myślała Wanda — Marjan nie umiałby zrobić nic, by ją uwolnić od brutala. Przecie nie umie zdobyć się na słowa pociechy.
— Kochanie moje... — tulił ją — ty jesteś za dobra, za pobłażliwa... Ja wprost nie rozumiem, jak może znaleźć się człowiek, który zdobędzie się na wulgarne słowa, na ordynarne słowa wobec ciebie...

124