— Mniejsza o to — upierał się prezes — pozostaje faktem, że Kuszelski był uczciwym człowiekiem i ona to wyczuła.
Przeszedł się jeszcze raz i zawrócił.
— Niezwykła kobieta i do tego piękna, jak wszyscy djabli.
Martynowicz uśmiechnął się zjadliwie i odezwał się takim tonem, jakgdyby zmieniał temat rozmowy:
— Jakże, prezesie, nie zamierza pan żenić się?
— Ja? — stanął jak wryty Turczyński.
— No, przecie pan jest kawalerem... hm... że tak powiem, do wzięcia — odniechcenia wyjaśnił prokurator.
— Pan też jest kawalerem — szyderczo zauważył prezes.
— Ja... cóż ja... — bąknął Martynowicz — pan co innego.
— Jesteśmy w jednym wieku.
— Tak, ale pana jeszcze kobiety, panie dobrodzieju, biorą. Może pan godzinami wypowiadać zachwyty...
— Niby ja? — oburzył się prezes.
— A no pan. Cóż to, przed chwilą chociażby o pani Horn.
— Pani Horn jest prokuratorem i wypowiadałem opinję o jej kwalifikacjach zawodowych.
Martynowicz pokiwał głową.
— No tak, oczywiście. Od dziś dnia będę zwracał baczną uwagę czy moi podwładni mają kwalifikacje zawodowe, to jest czy są — piękni, jak wszyscy djabli, jakie mają rączki, jakie oczka, jakie nóżki...
— Wcale o tem nie mówiłem — zirytował się prezes — a jeżelibym i mówił, to lepiej mówić, niż o tem myśleć i pogrążać się w tego rodzaju kontemplacje.
— Ja też ani mówię, ani myślę.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/178
Wygląd
Ta strona została skorygowana.