Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciła przytomność. A tu prawie dwadzieścia osób! I jeszcze te historie.
Że ja sama nie dostałam pomieszania zmysłów to dziwne. Jeszcze nie mogę przyjść do siebie. Tym bardziej, że poza stanem zdrowia ojca wszystko zdaje się pogarszać.
Nazajutrz po swoim przyjeździe do Hołdowa otrzymałam od stryja depeszę. Donosił mi w nader oględnych i dla osób niewtajemniczonych zagmatwanych słowach, że nadeszła z Brukseli niepomyślna wiadomość. O tej babie tam nikt nic nie wie oprócz tego, że zatrzymywała się kilkakrotnie w różnych hotelach.
Ustalono niezbicie, że nie jest mieszkanką żadnego z większych miast belgijskich. Biuro przypuszcza, że nie jest to osoba godna zaufania. Nie zaprzestało dalszych poszukiwań wprawdzie, ale stryj wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie spodziewa się żadnych istotnych informacyj.
Nie było to dla mnie pocieszające. Gdybyśmy o tej damulce wiedzieli coś konkretnego zupełnie inaczej możnaby było z nią mówić. Cała nadzieja w stryju.
Na dobitek spadła na mnie nowa historia. Mianowicie w sobotę rano do Hołdowa przyjechało dwu panów. Gdy wyszłam do nich i ze zdziwieniem stwierdziłam, że ich nie znam przedstawili się. Okazało się, że starszy z nich był pułkownikiem Korczyńskim, a młodszy ni mniej ni więcej tylko jego adiutantem, porucznikiem Sochnowskim. Ponieważ nie chciałam w to uwierzyć, gdyż ten nowy Sochnowski wcale nie był podobny do poprzedniego pokazali mi swoje dokumenty. I teraz dopiero wszystko wyszło na jaw.
Męczyli mnie przeszło trzy godziny. Musiałam dokładnie opowiedzieć jak to było z wizytą owego pierwszego (fałszywego) adiutanta, ściśle podać godzinę jego wizyty i rysopis. Sprawa musiała być poważna, gdyż pułkownik słowo w słowo zapisywał moje zeznania, porucznik zaś starannie pozamykał drzwi, by nas nikt nie mógł słyszeć. Okazało się, że w żółtej kopercie