Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto o mnie?!
— O, tak. Musiałem wysłuchać najbardziej gorzkich wyrzutów z powodu mojej niedyskrecji. Bo tak określiła Halszka moją gotowość zwrócenia jej listów w czyjeś obce ręce.
Mimo woli zaczerwieniłam się:
— Nic nie rozumiem. Gotowa jestem panu przysiąc, że Halszka prosiła mnie, bym te listy od pana odebrała. Zapewniała mnie, że nie ma innego sposobu wydobycia ich od pana. Czy pan może mi uwierzyć?
Zaśmiał się swobodnie:
— Ależ wierzę pani, śliczna pani Hanko.
Znał moje imię! Może i nazwisko. Może ta idiotka wszystko wygadała! W ładnym jestem położeniu. Byłam tak wściekła na nią, że gotowa byłam z kolei o niej opowiedzieć wszystko. Niech pan Tonnor wie, że ona go uważała za szantażystę, że opowiadała o nim, jako o okropnym typie spod ciemnej gwiazdy. Tylko swojej opanowanej naturze zawdzięczam to, że powstrzymałam się w ostatniej chwili.
— Skąd pan zna moje imię? — zapytałam.
— Pani przyjaciółka w ferworze wymieniła je. Ale niech się pani uspokoi. Nic więcej nie powiedziała.
Tu spojrzał mi ciepło w oczy.
— Czy może pan mi dać na to słowo?
— Mogę pani dać dziesięć.
— Chcę panu wierzyć... — odetchnęłam. — Więc pan teraz rozumie, jak mi jest przykro. Zaofiarowałam się Halszce z pomocą, gdyż tego pragnęła. Tymczasem widzę, że się kochacie, i że ja zupełnie niepotrzebnie wtrąciłam się w wasze sprawy.
Wstał i z bardzo poważnym wyrazem twarzy ujął moją rękę:
— Niech mi pani wierzy, że ten traf był jednym z najszczęśliwszych trafów w moim życiu. I jeżeli do Halszki zachowam