Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać, że nie umie po polsku. Niech stryj wierzy w moje przeczucia.
Zaśmiał się:
— W każdym razie wezmę je pod uwagę, moja mała. To co wiem o niej dotychczas, nie zdaje się jednak twoich przeczuć potwierdzać. Zrobię wszystko...
Nasza rozmowa została nagle przerwana. Włączyła się stacja międzymiastowa i zapowiedziała Paryż.
Więc jednak pojechał do Paryża!
Po kilku „hallo — hallo“ — usłyszałam Jacka. Zapytał najpierw jak się czuję, później powiedział, że tęskni za mną i że przez cały czas był bardzo zajęty, zapowiedział, że ważne sprawy zatrzymają go jeszcze na dni kilka w Paryżu. Dotychczas jego telefon nie różnił się niczym od zwykłych. Ale zaraz później zapytał:
— Cóż tam u ciebie, Haneczko, nic nowego nie zaszło?
— Nic. A cóż by mogło zajść?
Zawahał się przez ułamek sekundy i odpowiedział:
— No, to w porządku. Bądź zdrowa, pamiętaj o mnie i nie myśl o mnie źle w żadnym wypadku.
To już było aż nazbyt wyraźne.
— Dlaczego miałabym o tobie myśleć źle?... I w jakim wypadku?...
Zmieszał się trochę. Jego głos zabrzmiał niepewnie:
— No, może sądzisz, że ja tu sobie bawię się i dlatego odkładam powrót.
— Wcale tak nie sądzę — odpowiedziałam, skandując słowa.
To musiało go zastanowić, ale odezwał się swobodnie:
— Jesteś najcudowniejszą żoną na świecie. I wierz mi, pracuję jak koń od rana do wieczora. Do widzenia, kochana. I ukłony od wszystkich znajomych. Pa, pa.
— Do widzenia, Jacku. Dziękuję ci.