Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przenikliwych oczach. Miał na sobie granatowe ubranie i czarny krawat. (Czyżby był w żałobie?) Wyglądał zupełnie przyzwoicie. Nawet przystojny.
Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem i powiedział:
— Proszę. Czekałem na panią.
Głos miał niski i raczej przyjemny. I pomyśleć, że takiego człowieka można spotkać na ulicy, czy w kawiarni wcale nie wiedząc, że jest to niebezpieczny szantażysta.
— Nie zajmę panu więcej, niż pięć minut czasu — powiedziałam, chcąc przejść dalej. Nie mogłam przecież zdejmować futra. On jednak z jakąś bezczelną stanowczością po prostu wziął mnie za kołnierz, mówiąc:
— Pani będzie łaskawa jednak zdjąć futro, bo u mnie jest gorąco i później się pani zaziębi.
Czyż miałam się z nim szamotać? Straszny człowiek. Mieszkanko było nie duże, ale zupełnie przyzwoicie urządzone. Wskazał mi fotel i usiadłszy na przeciw zapytał:
— Czym mogę pani służyć?
— Jestem przyjaciółką Halszki Korniłowskiej — zaczęłam niezbyt pewnie.
Zlekka podniósł brwi, mówiąc:
— Bardzo mi miło...
— Nie chcę, by pan mnie źle zrozumiał. Przyszłam do pana, by mu wyjaśnić pewne rzeczy.
— Wyjaśnić? Jakie rzeczy?
— To jest doprawdy bardzo intymne. Ale może pan być przekonany, że umiem zachować tajemnicę. Otóż chociaż panu się wydaje, że Halszka stroni od pana, chcę go upewnić, że jest wprost przeciwnie. Ona wciąż pana kocha.
Postarałam się w te swoje słowa włożyć jak najwięcej głębokiego przekonania. On jednak zrobił jakąś dziwną minę i powiedział: