Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zerwałam się z miejsca, by przynieść torebkę, lecz stryj zatrzymał mnie ruchem ręki.
— O nie, moja mała. Pomagam ci z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że mnie to bawi, po drugie dlatego, że chcę ci sprawić przyjemność. Żadnych pieniędzy od ciebie nie przyjmę. I nie wspominałbym o nich w ogóle, gdyby nie to, że w ostatnich czasach diabelnie mi karta nie idzie. Wszyscy grubsi partnerzy zamiast przychodzić na grę wydają gotówkę gdzie indziej. Taki na przykład twój Toto. To człowiek któremu przegranie kilkuset złotych nie robi żadnej różnicy. A między nami mówiąc gra jak „noga“. Otóż już od dwóch tygodni nie zajrzał ani razu do naszego klubiku.
Byłam zdumiona. Wiedziałam, że Toto prawie codziennie bywa w Klubie Myśliwskim. Ale znowuż wydało mi się nieprawdopodobieństwem, by wpuszczano tam stryja Albina. Na wszelki wypadek zapytałam:
— Czy stryj myśli o Myśliwskim?
— Ach, cóż znowu — skrzywił się ironicznie. — Klub Myśliwski to jest przeszłość, która już dla mnie nigdy nie wróci. Mówię o takiej szulerni, która nosi szumne miano klubu i gdzie po cichu uprawiamy hazard.
— Mój stryju! Po co stryj tam chodzi?! — powiedziałam z wyrzutem.
— O, tam bywa sporo osób godnych szacunku. Wystarczy ci jeżeli powiem, że nawet policja zagląda tam co parę dni. Co prawda, nie dla przyjemności zagrania w pokera lub bridża, ale przecież i robienie rewizji w lokalu też jest emocjonującą grą.
W milczeniu opuściłam głowę. Pomyśleć, jak nisko upadł ten świetny pan, który kiedyś uchodził za jednego z najwykwintniejszych bonvivantów, za wymarzoną partię, za dżentelmena pierwszej klasy...
Potwierdziło się to, co mówił ojciec: ten człowiek żyje z szu-