Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na dole zapanowała cisza. Po chwili zaś odezwał się Jacek głosem jakby z lekka ochrypłym:
— Proszę się nie obawiać. Potrafiłbym pani w tym przeszkodzić.
W jego tonie zabrzmiała groźba, miss Normann jednak zawołała z zupełną swobodą:
— O, chce pan i mnie zabić?... Cóż za romantyczne zdarzenie! Dwa trupy w pokoju hotelowym. Wschodząca gwiazda polskiej dyplomacji, jeden z najbardziej czołowych reprezentantów warszawskiego beau monde‘u zabija piękną cudzoziemkę!... Cóż za żer dla sensacji!
— Gdyby mnie nawet z twej strony miał spotkać napad — ciągnęła miss Normann — gdybym nawet straciła życie, wierz mi, nazajutrz wszystkie dzienniki wiedziałyby, co cię popchnęło do morderstwa. Tak, mój czcigodny mężu. Myślę, że zdołał mnie pan poznać o tyle, by wiedzieć, że umiem myśleć o swoich sprawach.
Jacek powiedział:
— I chce pani, bym do niej wrócił? Chce pani, by wrócił do niej człowiek, który gotów jest ją zabić?!
— Właśnie — potwierdziła. — To dodaje sytuacji tej pikanterii, której zawsze szukałam. Zresztą mogę przecież mieć nadzieję, mieć wiarę we własne siły, mieć po prostu przeświadczenie, że z czasem zdołam odzyskać pańską miłość.
— To jest absolutnie wykluczone — wybuchnął Jacek. — Już teraz nienawidzę pani!... Pogardzam panią!... Czy pani to rozumie?!
— Rozumiem — odpowiedziała chłodno. — Ale w niczym to nie zmienia mego postanowienia. Powtarzam swoje ultimatum: albo do jutra pan zdecyduje się natychmiast ze mną wyjechać, i wszcząć kroki rozwodowe przeciwko obecnej pańskiej żonie, albo zmuszona będę oskarżyć pana o bigamię, i nadać tej sprawie jak największy rozgłos.