Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myśl, że ta tajemnica stanie się własnością publiczną. Że dotrze do kogoś niedyskretnego, kto rozplotkuje ją grzebiąc tym samym moją opinię, zadając śmiertelny cios mojej ambicji, memu honorowi...
Spojrzał na mnie z niepokojem:
— Mam nadzieję, że nie zwierzała się pani z tym nikomu.
— Oczywiście nikomu. Pan jest pierwszym i jedynym komu mogę w zupełności zaufać. Komu nawet muszę zaufać, gdyż potrzebuję pańskiej pomocy, skazana na samotne wysiłki w tej tak trudnej dla mnie sprawie.
Pan Fred zmarszczył brwi:
— Dziękuję pani. I mogę pani zaręczyć słowem van Hobbena, że absolutnie nikt nie dowie się ode mnie ani słowa. Proszę mi też wierzyć, że od tej chwili pomagam pani nie jako płatny funkcjonariusz brukselskiego biura detektywów, lecz jako dżentelmen, który uważa za swój obowiązek pomóc kobiecie.
Wyciągnęłam doń obie ręce gestem podziękowania. Ujął je mocno i podniósł do ust. Nie mogłam wątpić, że posunąłby się dalej, lecz w jego naturze widocznie leżała nieśmiałość, lub też przyczyną jego powściągliwości był młody wiek i mały zasób doświadczenia.
Z tym większą za to gorliwością zabrał się natychmiast do wiercenia tej swojej dziury w podłodze. Świder już się zagłębiał na dobre dziesięć centymetrów, więc zaniepokojona zapytałam Freda:
— Czy nie obawia się pan, że ostrze tego narzędzia przebije tynk sufitu na dole i zasypie tam podłogę? Wówczas na nic się cała robota nie zdała. Wystarczy miss Normann spojrzeć do góry, by nabrać podejrzenia, że ktoś z piętra wyżej chce ją podsłuchać, czy podglądać.
Zaśmiał się swobodnie:
— Niech się pani nie obawia. Na to mamy swoje sposoby.