Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chrząknął rozpaczliwie i zdawało mu się, że trafił na świetny pomysł:
— Bo wiesz, możliwe też jest, że wpadnie tu do mnie cała hałastra moich przyjaciół klubowych, którzy zechcą opowiedzieć mi jakieś nowe kawały. Nawet dzwonił Zulek Tyszkiewicz...
— Tak? Bardzo chętnie go zobaczę.
Dobrze wymierzyłam i nieomylnie trafiłam. Jeżeli z rana przysłała mu kwiaty, na pewno zapowiedziała swoje przyjście na popołudnie. Zachowywałam się w ten sposób, że Toto w żadnym razie nie mógł mnie podejrzewać o nic.
— Jesteś wyjątkowo dobra dla mnie — sapnął. — To naprawdę czarujące z twojej strony... Sama wiesz najlepiej, że z nikim się tak cudownie nie czuję, jak z tobą...
Szukał gorączkowo jakiejś nowej przeszkody, tym samym utwierdzając mnie w przekonaniu, że umówił się z miss Normann, jak dwa a dwa cztery. Nie pozostawało mi teraz nic innego, jak upewnić go, że nie przyjdę:
— Ach, prawda — zawołałam. — Na śmierć zapomniałam, że muszę dziś być u rodziców. Obiecałam solennie. Ojciec w jakichś sprawach wyjeżdża za granicę i muszę się z nim pożegnać. Chyba nie będziesz o to się gniewał na mnie?
Toto zrobił przesadnie smutną minę:
— Serio? Musisz koniecznie być u rodziców?
— Koniecznie.
— Zmartwiłaś mnie tym okropnie. To pech, że nie mam tu w pokoju telefonu. Moglibyśmy chociaż telefonicznie pomówić, Ale możebyś wieczorkiem, tak po ósmej, znalazła czas?
Zaprzeczyłam stanowczo:
— Nie, nie. O tej porze, to już nie będzie wypadało.
— Bardzo żałuję.
— Zobaczymy się jutro.
Zrobił do mnie słodkie oczy:
— Ale jutro za to wcześniej przyjdziesz?