Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnętrznej treści, szablonowo ułożonych, dobrze urodzonych i niepotrzebnie istniejących.
Ukłonił się i nie wyciągnął ręki, widocznie w obawie, że mu swojej nie podam. Obawa była bardzo uzasadniona. Wskazałam mu fotel i sama usiadłam.
— Właściwie — zaczął — po twoim nieodkłonieniu się, nie miałem już prawa odzywać się do ciebie. Przyznasz jednak...
— Znajduję — przerwałam — że nie miałeś prawa już wcześniej.
— Co przez to rozumiesz?
— Rozumiem, że mogłeś uprzedzić o tej manifestacji, którą wobec wszystkich ludzi zrobiłeś, afiszując się z tą lafiryndą. Naraziłeś mnie na to, że Mirski zorientował się błędnie w sytuacji. W jego oczach wyglądam na nieszczęśliwą i porzuconą przez ciebie, godną pożałowania istotę. Tak się nie postępuje. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, byś przed całą Krynicą popisywał się swoimi sukcesami u wszystkich międzynarodowych awanturnic, jakie tylko są na świecie. To twoja sprawa. Ale mogłeś przynajmniej mnie o tym uprzedzić. Tak przynajmniej ja rozumiem przyzwoitość.
— Niestety, odebrałaś mi możność takiego uprzedzenia — powiedział. — Wczoraj mało pięćdziesiąt razy telefenowałem. Nie raczyłaś nawet podnieść słuchawki. Kilka razy pukałem do drzwi. Nie raczyłaś odpowiedzieć. Cóż więc miałem zrobić?
— Mogłeś zatelefonować rano...
— Ach, tak? Rano?... I po co?... By przekonać się, czy ci zły humor nie przeszedł. Jakąż miałem gwarancję, że zdobędziesz się na tyle łaski i zechcesz ze mną mówić? Przyjeżdżam do ciebie i tylko dla ciebie. Męczę się, nie śpię, a ty mnie tak przyjmujesz. Nie, moja droga. Nic sobie nie mam do wyrzucenia.
— Mniejsza o to. Ja jestem odmiennego zdania. Ale to już nie jest ważne.
— Właśnie — przyznał bezczelnie.