Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdy nie odprowadzałam Jacka na dworzec, toteż i dzisiaj nie mogłam sobie na to pozwolić, bez wzbudzenia jego podejrzeń. A jednak musiałam tam być. Musiałam zobaczyć, czy istotnie wsiada do pociągu paryskiego i czy jest sam, czy nie wyjeżdża z nią. Należało wymyślić jakiś pretekst. W głowie jednak miałam taki chaos, że nic rozsądnego mi na myśl nie przychodziło. Cała nadzieja w stryju Albinie.
Tym razem na szczęście stryja zastałam. Sam otworzył mi drzwi. Był w trochę poplamionym lecz jeszcze bardzo eleganckim szlafroku. Połyskując monoklem i wspaniałymi zębami, przywitał mnie z taką swobodą, jakbyśmy się wczoraj widzieli, jakby nigdy między nami nic nie zaszło:
— Jakże się miewasz, mała? A co za wspaniałe futro! Świetny krój! No i ten połysk.
(Nic się nie zmienił. On się zawsze zna na wszystkim i wszystko umie dostrzec. Niech mówią o nim co chcą, a jednak nie podobna mu odmówić tego, że jest czarujący. Mój Boże, któż jest bez wad!)
Stryj usadowił mnie na tapczanie i poczęstował winem. Usiadł oczywiście obok mnie. Stanowczo za blisko. On już inaczej nie umie. Zresztą teraz, kiedy zależało mi na jego pomocy nie mogę sobie pozwolić na żadne nieprzyjemne dlań odruchy.
— Domyślam się — zaczął uwodząco — że nie tęsknota cię do mnie sprowadza. A szkoda. Jesteś diabelnie ładna. Twoja poczciwa głupia mama musiała się zapatrzeć na madonnę Baldovinettiego, albo po prostu na jakiegoś gondoliera. Oni tam miewają takie smoliste oczy i takie włosy jak z mosiądzu. Istny Baldovinetti! Czy nikt ci jeszcze tego nie powiedział?
— Nie. I nawet nie wiem, czy to jest komplement, bo nigdy tego obrazu nie widziałam.
Lekko dotknął mojej ręki:
— Przyglądasz się mu, maleńka, co dzień po kilka razy: w lustrze. A już sama osądź, czy to komplement, czy nie.