Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od czego jednak inwencja. Upuściłam rękawiczkę po swojej prawej stronie gdzieś między futrzany fartuch a siedzenie. Musiał przechylić się przeze mnie by po nią sięgnąć. Wówczas jego policzek znalazł się tuż przy mojej twarzy. Mały ruch głowy wystarczył, by dotknąć wargami kącika jego oka. Zrobiłam to bardzo ostrożnie i natychmiast cofnęłam się w obawie, że znowu się żachnie i może mi nadwyrężyć zęby. Moja ostrożność została nagrodzona. Istotnie uniknęłam niebezpieczeństwa w samą porę. Romek zaś z wrażenia wypuścił z rąk rękawiczkę, którą właśnie zdążył wyłowić. Ta mała przygoda uwolniła mnie od jakichkolwiek wyjaśnień. Trzeba było zatrzymać konie, i woźnica pobiegł po rękawiczkę.
Romek siedział jak skamieniały.
— Jakąż śliczną mamy pogodę — powiedziałam swobodnie. — Lubię mróz, gdy pod płozami tak śpiewa, i gdy świeci oślepiające słońce.
Spojrzałam nań z ukosa i trochę się przelękłam. Może postąpiłam jednak zbyt lekkomyślnie. Gotów natychmiast zażądać ode mnie, bym porzuciła Jacka i uciekła z nim co najmniej do Ameryki Południowej. Albo sam się spakuje i natychmiast wyjedzie, zostawiając mi patetyczny list.
— Po co to zrobiłaś — odezwał się głucho po dobrych pięciu minutach milczenia.
Udałam zdziwienie:
— Co zrobiłam?... Że cię pocałowałam?... Mój Boże, czy ja wiem?... Przyszła mi nagła ochota. Jesteś ładny i zawsze mi się podobałeś.
— Czy... to tylko kaprys?...
— Być może. To jest takie nudne zastanawianie się nad każdym swoim postępkiem. Analizowanie wszystkich drobiazgów...
— Wiedziałem, że dla ciebie jest to drobiazgiem — wyrzucił z siebie takim tonem, jakby mi oznajmiał: — wiedziałem, żeś wytruła całą rodzinę i zamordowała szesnaścioro niemowląt.