Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wobec tego nie rozumiem tej kobiety. Przecie nie może się łudzić, że nawet wróciwszy do niej formalnie, będziesz miał dla niej jakiekolwiek uczucie poza nienawiścią.
— Ona to rozumie.
— Więc czego chce? Pieniędzy?
— Ach, broń Boże — zaprzeczył Jacek z takim ożywieniem, jakby ją brał w obronę.
— To ładnie z twojej strony — powiedziałam, — że tak gorąco ujmujesz się za nią. Nie zmieni to jednak faktu, że ta pani zachowuje się jak szantażystka.
— Mylisz się. Każdy szantaż polega na tym, że grożąc jakimiś złymi konsekwencjami za zaniechanie akcji w tym kierunku, żąda się jakichś korzyści dla siebie. Trudno mi zaś przyjąć, by na przykład to, czego ona ode mnie żąda, było jakąś korzyścią dla niej. Gdybym do niej wrócił, nie odniosłaby z tego żadnego zysku, ani moralnego, gdyż jej nie kocham, ani materialnego, gdyż jest, o ile mogę sądzić, znacznie ode mnie bogatsza. Poza tym w sposobie stawiania przez nią wymagań nie widzę elementu szantażu. Szantażysta stawia zwykle ultimatywnie jakiś termin i precyzuje dokładnie rodzaj represji, jakie zastosuje w razie niedotrzymania terminu. Tu tego nie ma. Podkreśliłbym nawet dużą skłonność tej kobiety do załatwienia sprawy bez terroru i bez pośpiechu. Ponieważ wierzy, że zdoła mnie przekonać, zostawia mi dużo czasu do namysłu, i do spodziewanej likwidacji mojego dotychczasowego życia.
— Cóż? — wzruszyłam ramionami. — Zatem przystępuj do likwidacji. Z mojej strony nie spotkają cię żadne przeszkody. Nie narażaj tej szlachetnej, wyrozumiałej i zakochanej kobiety na zbyt długie oczekiwanie.
Wiedziałam, że każde moje słowo boleśnie rani Jacka. Ale przecież zasłużył na to. Powinien cierpieć, powinien odpokutować swoją bezprzykładną lekkomyślność.
— Nie, Haneczko. Pomimo to, że zasługuję na twój surowy