Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tysiąc razy zastanawiałem się nad tym. Bywały chwile, gdy nawet dochodziłem do przekonania, że pomimo wszystko zgodziłabyś się wyjść za mnie. Ale i wtedy zjawiały się refleksje: po co mam zakłócać twój spokój?... Po co mam między nas wprowadzać ten przykry ferment?... Po co narażać cię na przewidywanie niebezpiecznych komplikacyj, w których ewentualność już dawno sam przestałem wierzyć?...
— A jednak zjawiły się teraz, gdy tego najmniej się spodziewałeś?!...
— Tak. Nie spodziewałem się ich wcale. Minęło osiem lat. Osiem lat! Któż by mógł przypuszczać, że ta kobieta przypomni mnie sobie, że zjawi się znowu na mojej drodze?...
— Gdzie ona jest?
— Ach, to nie ma żadnego znaczenia — powiedział wymijająco. — Ważne jest tylko to, że w ogóle jest, że istnieje.
— I czego ona chce od ciebie?
— Chce, bym do niej wrócił.
— Chyba jest szalona! Jakto? Przez osiem lat gdzieś włóczyła się po świecie, prowadziła się, jak mam prawo przypuszczać, nie jak westalka, i teraz na jej skinienie palcem masz do niej wracać?...
— Twierdzi, że mnie kocha.
Zaśmiałam się:
— A ty w swojej naiwności oczywiście jej wierzysz?
— Bynajmniej, ale to w niczym nie zmienia mego położenia. Ona wie, że jestem żonaty, że zostałbym skazany za bigamię i tym trzyma mnie w ręku.
— Więc wróć do niej! — zawołałam, już nie panując nad nerwami.
Spojrzał na mnie ponuro:
— Wolałbym palnąć sobie w łeb.
Powiedział to niewątpliwie szczerze i poczułam doń znowu lekki przypływ sympatii.