Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tej nocy w jego pieszczotach było znowu tyle zaborczości i chciwości. Omal mu nie powiedziałam:
— Przypominasz mi kogoś, kto pije więcej, niż pragnie, jakby miał się znaleźć na bezwodnej pustyni.
Tak. Niewątpliwie go kocham. Gdy tak leży z zamkniętymi oczami, usiłuję wyobrazić sobie tamtą. Czy jest ładna? Czy jest młoda? Czy jest do mnie podobna? Zauważyłam, że przygląda się z upodobaniem Lusi Czarnockiej, a Lusia jest właśnie w tym samym typie co ja.
Zapytałam go niespodziewanie:
— Powiedz Jacku, czy kiedyś kochałeś?
Drgnęły mu powieki lecz uśmiechnął się, nie otwierając ich:
— Kiedyś i teraz i zawsze.
— Nie wykręcaj się, przecież wiesz o co mi chodzi. Pytam czy kochałeś inną.
Milczał długo, wreszcie odpowiedział:
— Raz... Było to dawno... Zdawało mi się, że kocham....
Serce zabiło mi mocniej: wiedziałam, że mówi o niej. Nie ulegało wątpliwości: Jacek nie podejrzewa, że domyślam się czegoś. Należało kuć żelazo póki gorące.
— Dlaczego powiedziałeś, że ci się zdawało? — zapytałam lekko.
— Bo nie było to prawdziwe uczucie. Krótkie oszołomienie i tyle.
— A ona?
— Co ona?
— Czy kochała cię?
Wydął wargi i powiedział:
— Chyba... Nie wiem... Raczej nie...
— Byliście kochankami? — zapytałam bez nacisku.
Spojrzał na mnie z ukosa:
— Daj spokój Haneczko — powiedział. — Rozmowa o tym nie sprawia mi przyjemności.