Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wybacz, że mówię ci to. Wiem, że to jest nie delikatne. Ale muszę oświetlić ci mój ówczesny stan psychiczny, gdyż w nim tkwi uzasadnienie popełnionego przeze mnie czynu.
— Słucham cię, Jacku, mów dalej.
— Otóż po powrocie do New Yorku, jak grom spadła na mnie wiadomość: Betty otrzymała depeszę, że przyjeżdża jej narzeczony. To mnie zupełnie wytrąciło z równowagi. Miałem wrażenie, że i ona była zrozpaczona. W gronie kilku znajomych piliśmy przez całą noc, a nad ranem Betty mi powiedziała:
— Nie ma innego wyjścia. Albo będziemy musieli rozstać się na zawsze, albo musimy mego narzeczonego i całą moją rodzinę postawić przed faktem dokonanym.
Jacek przetarł czoło i dodał:
— Rozumiesz, że takim faktem dokonanym mógł być tylko ślub.
Nie powiedziałam ani słowa. Jacek zaś nerwowo gniótł w palcach od dawna nietlący się niedopałek papierosa.
— Wiesz — zaczął — jak prosto i łatwo te sprawy są załatwiane w Ameryce. Mam wrażenie, że oboje byliśmy po prostu pijani. Samochodem jednego z dalekich kuzynów Betty, któregośmy spotkali w Ameryce, pojechaliśmy do najbliższego urzędu stanu cywilnego. Gdyśmy się obudzili nazajutrz po południu, nie mogłem sobie uprzytomnić, czy to, co zrobiłem, nie było snem.
Czekałam tego wyznania, wiedziałam, że nastąpi, a jednak słowa Jacka wywarły na mnie wstrząsające wrażenie. Więc jednak to wszystko było prawdą! Więc jednak ten cień nadziei, który żywiłam, że ze strony Elizabeth Normann jest to jakaś mistyfikacja, okazał się złudzeniem.
Cóż, po raz pierwszy zarysowała się przede mną sprawa Jacka w sposób tak prosty i nie pozostawiający żadnych wątpliwości. Popełnił przestępstwo żeniąc się ze mną. Popełnił podłość, zatajając prawdę.