Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, w to trudno uwierzyć.
— Nie upieram się przy tym. Może pamiętała. Może nawet przywiązywała większą wagę do swego błędu młodości...
— Dlaczego w takim razie nie wyznała wszystkiego mężowi przed ślubem?
Jacek potrząsnął głową:
— O właśnie! Widzisz! Tu nie podzielam twego zdania. Mogła przecież wierzyć, że tamte jej przeżycia nigdy nie wyjdą na wierzch. Po cóż miała zatruwać kochanemu człowiekowi myśli, po co miała mu psuć wiarę we własną czystość i uczciwość skoro, zostając jego żoną we własnym sumieniu czuła się czysta i uczciwa. Zapewne, z rygorystycznego punktu widzenia ty masz słuszność. Ale życia nie można traktować rygorystycznie. Nie można zmieniać ludzi w paragrafy. Gdyby przed ślubem wyznała Zdzisiowi wszystko, na pewno zerwałby zaręczyny.
— Nie wiadomo, mój drogi. Jeżeli ją tak bardzo kochał...
Jacek wzruszył ramionami:
— Ależ kocha ją do dziś. A jednak ją porzucił. Zepsuł szczęście swoje i jej, bo nie umiał zdobyć się na wyrozumiałość, bo poddał się egzaltacji, bo chciał widzieć w niej anioła, nie zaś człowieka, który mógł pobłądzić. Zastanów się tylko, kochanie, ile krzywdy wyrządził sobie i jej...
— No, ale i tobie nie byłoby przyjemnie dowiedzieć się czegoś podobnego na przykład o mnie.
— Zapewne — skinął głową. — Ale nie rozdymałbym tego do rozmiarów tragedii. Potrafiłbym zrozumieć i przebaczyć. Naprawdę przebaczyć. Przebaczyć w sobie. I bądź przekonana, że nie zostałoby we mnie najmniejszego żalu, najmniejszej goryczy.
Zapanowała cisza i dopiero po dłuższej chwili odezwałam się:
— Dlaczego, Jacku, mówisz o tym ze mną?
Nie odpowiedział od razu. Widziałam, ile wewnętrznego wy-