Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprawa zupełnie zwykła — powiedziałam. — Wuj wie, jaka jestem zazdrosna.
— Nie uwierzę, by Jacek dawał ci powody do zazdrości — zawołał z udawanym oburzeniem.
— Ach, nie, wujaszku. Ale ja jestem nawet zazdrosna o jego przeszłość.
— Powinno mu to pochlebiać.
— Byłby może zadowolony, gdyby o tym wiedział, ale wierzę, że nasza rozmowa zostanie między nami.
Wuj skinął głową:
— Pod siedmioma pieczęciami tajemnicy.
— Więc wujaszku, chodzi mi o zamierzchłą przeszłość. Czy wujaszek nie przypomina sobie kobiety imieniem Elisabeth Normann?
— Elisabeth Normann?
Zmarszczył brwi i zamyślił się:
— Tyle nazwisk się słyszy... Elisabeth Normann?... W jakim wieku jest ta dama?
— Obecnie ma mniej niż trzydziestkę.
— A jak wygląda?
Opisałam ją jak najdokładniej, uwzględniając oczywiście to, że wówczas musiała wyglądać znacznie młodziej. Wuj potrząsnął głową:
— Żałuję bardzo, lecz nie przypominam sobie.
— Jednak wuj musiał ją znać. W swoim czasie Jacek był nią bardzo zainteresowany...
Podniósł brwi:
— Och... Zdaje się, że coś sobie przypominam... Bardzo przystojna panna... Było to młodziutkie i zupełnie urocze... Tak, tak. Jacek ją wprowadził na przyjęcia do ambasady... No, naturalnie. Nazywała się Betty, Betty Normann. Szatynka o zielonych oczach. Jej ojciec, bardzo comme il faut starszy pan, był właścicielem przedsiębiorstwa żeglugowego, czy czegoś takiego.