Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Byłam zupełnie roztrzęsiona. Wróciłam do domu i położyłam się do łóżka. Mój Boże, jakie okropne rzeczy dzieją się na świecie. Jakie to wszystko ohydne i podłe. Nie lubiłam jej, ale przecież była młoda i śliczna. Ci zbrodniarze wciągają w bagno swoich głupich spraw kobiety. To jest nieludzkie. Gdybym była prezydentem państwa, zabroniłabym kategorycznie wpuszczać do Polski szpiegów.
I w dodatku jeszcze mnie w to wszystko wplątano. Do śmierci tego nie przebaczę Halszce. Mrowie mi przechodzi po skórze, gdy sobie uprzytomnię co za potworny skandal mógłby wyniknąć, gdyby ujawniono moje zeznania. Dla Jacka byłby to prawdziwy cios. A ojciec!... Lepiej nawet o tym nie myśleć!
Drżę teraz na myśl, że Tonnor może do mnie zadzwonić. Mój Boże, nie życzę mu źle, ale już wolałabym, by go wcześniej złapali.
Najpraktyczniej byłoby wyjechać. Chociażby do Hołdowa. Ale przecież nie mogę. Podczas mojej nieobecności Bóg wie co by się mogło zdarzyć między Jackiem, a tą kobietą. Muszę wszystkiego sama dopilnować. Jutro rano trzeba będzie pojechać do stryja Albina. Pojąć nie mogę dlaczego nie daje o sobie znaku życia.
A teraz spać, spać za wszelką cenę.

Poniedziałek

Jacek jednak nie kłamał. Naprawdę pożyczył te pieniądze Stanisławowi. Przekonałam się dziś o tym na własne oczy. Jacek przy mnie otworzył kopertę przyniesioną przez urzędnika z fabryki. W kopercie były weksle na pięćdziesiąt tysięcy.
Z tego powodu powiedziałam stryjowi:
— Wątpię, czy ta kobieta była szantażystką. Gdyby żądała od Jacka pieniędzy, on na wszelki wypadek chciałby je zacho-