Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To paradne. Takie rzeczy nie wymagają żadnego znawstwa. Wystarczy zwykła logika. A jeżeli się ma przy tym odrobinę sprytu, odróżnienie pretekstu od istotnych powodów nie nastręcza już żadnej trudności. Pomimo wszystko postanowiłam nie godzić się na dymisję Jacka. Nie ze względów finansowych. Ostatecznie jesteśmy dość zamożni na to, by nie liczyć się z takimi drobiazgami, jak jego uposażenie służbowe. Ale po prostu byłoby nonsensem wyrzekanie się stanowiska i świetnych perspektyw wówczas, gdy z tą całą Elisabeth Normann być może uda się załatwić sprawę po cichu. Jacek ma za mało hartu woli i uporu w charakterze.
— Słyszeć nie chcę o twojej dymisji. I to sobie zapamiętaj, że uważałabym taką rezygnację za nielojalność w stosunku do mnie. Bo i co byś robił, czym zająłbyś się, kim byłbyś po wyjściu z ministerstwa?... Nigdy się na to nie zgodzę. Poza tym uważam twoje zamiary za przedwczesne.
— Jakto przedwczesne? — zdziwił się.
— No, na razie ci nic przecież nie grozi — nadmieniłam wymijająco.
Zmarszczył brwi i powiedział sucho:
— Grozi mi to, że mogą mi sami udzielić dymisji.
— Mogą, ale nie wiadomo czy udzielą. W każdym bądź razie nie widzę już w tym tak wielkiej różnicy, czy ty sam poprosisz o zwolnienie, czy oni cię zwolnią. A przez zbytni pośpiech możesz całkiem niepotrzebnie stracić stanowisko. Przyrzeknij mi zaraz, że w każdym razie nie przedsięweźmiesz nic w tym kierunku bez narady ze mną.
Wzruszył ramionami:
— To ci mogę obiecać.
O nic więcej mi nie chodziło. Ułożyłam sobie już cały plan działania. Pomówię dziś z kilkoma paniami, które mają bardzo dużo w ministerstwie do powiedzenia. Po pierwsze dowiem się jakie tam panują nastroje co do Jacka, czy rzeczywiście mówi się