Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chociaż nie zawsze miłą dla otoczenia — zastrzegła się Kasia.
— Ale pożyteczną. Wolę szorstką prawdę od nieszczerych komplementów.
— O, te nie wydają się mi dziedziną pana Dyzmy. Niech pan powie — chciała go sprowokować Kasia — czy pan mówi paniom komplementy?
— Owszem. Jeżeli ktoś jest ładny, mogę mu to powiedzieć.
— Tylko tyle? No, a naprzykład mnie, coby pan powiedział?
— Pani?... Hm... — dotknął z namysłem swej wystającej szczęki.
Kasia wybuchnęła śmiechem:
— Widzisz, Nino, z jakim trudem panu to przychodzi! No, proszę pana, niechże pan coś powie. Jeżeli o całości nie może pan wyrazić się pochlebnie, może znajdzie się jakiś szczegół w mojej osobie, dla którego będzie pan łaskawszy?
Pod jedwabistym meszkiem jej brzoskwiniowej cery zaróżowił się lekki rumieniec. Pomyślał, że jest śliczna, lecz jakaś bardzo cudza i że ma coś dziwnie drapieżnego w intensywnem spojrzeniu orzechowych oczu, wpatrzonych w Ninę.
— Owszem — odparł — ma pani ładne uszy.
— O!... — zdziwiła się — nie przypuszczałam, że to od pana usłyszę. Wie pan, że sam mistrz Bergano zaszczycił mnie ubiegłej zimy na Riwjerza tym samym komplementem.
— A kto to jest Bergano?
— Wpadłem — pomyślał Dyzma i dodał głośno. — Nie znam się na malarstwie. Nigdy się tem nie interesowałem.
— Co jednak nie przeszkadza panu — uprzejmie powiedziała Nina — mieć gusty takie, jak wielcy artyści.
Kasia odłożyła kij i orzekła, że na dziś ma dość bilardu.
— No, teraz idę się przebrać. Nie pojechałby pan ze mną konno?