Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan gra na mandolinie? — zdziwiła się panna Czarska.
— Gram. A szczególniej lubię grać w księżycową noc na łódce. Wtedy przychodzi natchnienie. Noc, księżyc, horyzontem pachnie...
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a starosta Ciszko zawołał:
— Że też pan prezes nawet nasze niewinne śpiewy wyśmiać musi.
— Ach, panie, — wzruszyła ramionami pani Przełęska, — czy panu prezesowi takie rzeczy leżą na głowie!
— Ja rozumiem — bronił się starosta — przecie czytałem, że Bank Zbożowy postanowiono zamknąć. Taki bank. Przykro jest twórcy takiego dzieła patrzeć na jego upadek... Prawda, panie prezesie?
— A może nie? — odpowiedział pytaniem Dyzma.
— I pomyśleć, — ciągnął starosta — że źawsze i wszędzie najważniejszą rzeczą jest nie to, jak się robi, ile to, kto robi. Póki pan prezes kierował bankiem, wszystko było dobrze.
— Może jeszcze się poprawi — wtrącił Dyzma.
— Ale! machnął ręką starosta. — Wystarczyło kilka miesięcy, a już zbankrutował. Człowiek, tylko człowiek!
— Święta racja — potwierdziła z przekonaniem pani Przełęska.
— Hallo, Nikodem! — krzyknął z dalszej łodzi Ponimirski, — może zaśpiewamy sobie oxfordzką piosenkę wioślarską? Co?
— Zaśpiewajcie, zaśpiewajcie — prosiły panie.
— Ależ ja nie mam głosu — z irytacją bronił się Dyzma.
— Ma, ma, — krzyczał ukontentowany psikusem Żorż, — cóż to zapomniałeś, jakeśmy sobie porykiwali na Tamizie? Lord Caeledin of Newdawn twierdził, że śpiewasz, jak...
Nie dokończył.
Nikodem machnął wiosłem i rzęsiste bryzgi wody spadły na Ponimirskiego i na resztę towarzystwa w jego łodzi.