Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z Warszawy nadchodziły tymczasem listy od dawnych przyjaciół i wiadomości wcale nie pocieszające.
Kryzys gospodarczy rósł z dna na dzień, co zresztą powoli dawało się wyczuwać i w Koborowie.
Papiernia i tartaki szły wyłącznie zamówieniami rządowemi. Mnożące się bankructwa raz po raz zarywały interesy Dyzmy. Na szczęście ruchliwość Krzepickiego i dostawy dla rządu gwarantowały mu nadal grube dochody. W każdym razie, w porównaniu z okolicznem ziemiaństwem mógł się uważać za Krezusa. Im powodziło się coraz gorzej. Doszło do tego, że w najbliższem sąsiedztwie wystawiono na licytację trzydzieści majątków.
Zresztą z całego kraju nadchodziły wieści nie lepsze. Rolnicy zaprzestali używania sztucznych nawozów, własne wydatki zmniejszyli do minimum. Co więcej, szerokiem echem zaczęły się rozchodzić pogłoski, że wielu sprzedawało zlombardowane zboże, stanowiące własność Państwowego Banku Zbożowego. W związku z tem i wskutek innych komplikacyj gospodarczych obligacje banku zaczęły spadać na łeb na szyję. Wśród pos adaczy tych obligacyj wybuchła panika. Zastój w handlu i na giełdzie, ciężki kryzys w przemyśle i niewypłacalność podatników składały się na obraz groźnego niebezpieczeństwa. Dzienniki przepełniły się wiadomościami o bankructwach, lokautach, strajkach i masowych samobójstwach ludzi, którzy potracili fortuny lub możność znalezienia zarobku.
Pomruk niezadowolenia rósł w kraju, kierując się przeciw rządowi. Coraz głośniej rozbrzmiewało wołanie o silnego człowieka, któryby ujął w mocną rękę ster państwa i znalazł środki zaradcze przeciwi kryzysowi.
Tymczasem zbliżały się żniwa i nad państwem zawisła znowu klęska urodzaju.
Nikodem czytał dzienniki i kręcił głową:
— Cholera! Co to z tego może wyjść?...