Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Policjant chwycił słuchawkę telefonu i wymienił numer.
— Jest pan komisarz?... Proszę koniecznie obudzić. Ważna sprawa. Tu dyżurny przodownik Kasparski.
Po dłuższej chwili odezwał się komisarz. Przodownik zameldował mu, że jest takie doniesienie.
— Zatrzymać ją — kazał komisarz — zaraz przyjadę i sam ją zbadam.
Przodownik położył słuchawkę i wskazał Mańce ławkę pod ścianą.
— Poczekaj.
— Dobrze.
Usiadła. O, on ją popamięta!
Nikodem leżał w łóżku i czytał gazetę, gdy zadzwonił telefon.
Zaklął i postanowił nie wstawać. Telefon jednak nie przestawał dzwonić.
— Co za cholera!?
Nie nakładając pantofli wyskoczył z łóżka, w ciemnym gabinecie potknął się o krzesło.
— Hallo!
— Czy mogę mówić z panem prezesem Dyzmą?
— Jestem. Kto mówi?
— Tu mówi komisarz Jaskólski. Moje uszanowanie panu prezesowi.
— Dzień dobry. O co chodzi?
— Przepraszam pana prezesa, że dzwonię tak późno, ale jest bardzo ważna sprawa.
— Co za sprawa?
— Zgłosiła się do komisarjatu prostytutka, nazwiskiem Barcik, zeznając, że pan prezes robi podkop pod Bankiem Zbożowym.
— Co?...
Komisarz wybuchnął śmiechem.
— Nie wygląda na warjatkę, ale z uporem twierdzi to, co panu prezesowi mówię. Czy pan prezes ją zna?
— A czort ją wie.
— No, naturalnie. Kazałem ją zatrzymać. Myślałem początkowo, że jest pijana, ale nie. Ona nie wie,