Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcę „kapować“ na jednego — powiedziała.
— Kapować?... Dobra, idź do dyżurnego przodownika. Tamte drzwi.
W dużym pokoju, przedzielonym balustradką, stanęła przed biurkiem.
— Czego, — zapytał zajęty pisaniem przodownik nie podnosząc oczu.
Rozejrzała się. Byli sami.
— Wsypać chcę jednego.
— No? — zapytał flegmatycznie.
— On w maju jeszcze zakatrupił jednego Żyda. Dużo forsy zagrabił. Sam chwalił się i pokazywał. A teraz szykuje się do obrobienia banku na Wspólnej.
Przodownik odłożył pióro i podniósł na nią oczy:
— Banku? Kto taki?
— Nazywa się Dyzma. Nikodem Dyzma.
— A ty skąd o tem wiesz?
— Wiem.
— Jak się nazywasz?
— Mańka Barcik.
— Adres?
— Łucka 36.
— Zawód twój?
— Dziewczynka — odparła po chwili wahania.
— A dlaczego go sypiesz?
— To moja sprawa.
Przodownik zanotował nazwisko i adres.
— Powiadasz, że szykuje się na bank na Wspólnej?
— Tak.
— A wiesz, że tu żartów niema? Jeżeli zełgałaś, pójdziesz do aresztu.
— Wiem.
Przyjrzał się jej. Była spokojna. Z zaciętego wyrazu jej twarzy wywniokował, że mówi prawdę.
— Gdzie on teraz jest ten Dyzma?
— W banku.
— Co?!
— Sama widziałam jak wchodził. On ze stróżem ma sztamę.