Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Koborowa, wygodne i spokojne życie, brak konieczności trzymania uwagi w nieustannem napięciu, by nie palnąć czegoś nieodpowiedniego — wszystko to przemawiało za porzuceniem banku.
Oczywiście zdawał sobie sprawę, że sam nie podołałby administrowaniu Koborowem.
Na szczęście miał pod ręką Krzepickiego, który potrafi wszystko. Dyzma nie miał najmniejszej wątpliwości, że w sprawach pieniężnych zbytnio ufać sekretarzowi nie należy. Pocieszał się jednak myślą, że Krzepicki nie zechce narażać się na stratę tak korzystnego stanowiska.
Za oknami wagonu rozciągała się rozległa równina, pokryta grubym śniegiem.
Przypomniał mu się Terkowski. Zacisnął szczęki. Teraz już dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że uwolnienie się od Terkowskiego zawdzięczał paniom z Loży. Jakiemi drogami działały, jakie wpływy były na ich usługi — nie wiedział i wiedzieć nie chciał. Bał się ich. Bał się teraz bardziej niż wówczas, gdy drżał przed zażyłością tych bab z duchami. Żywi są niebezpieczniejsi.
To też nie zaniechał postanowienia: jak najprędzej wyjść z loży. Oczywiście utrzymywać nadal możliwie bliskie stosunki z temi paniami, ale raczej wepchnąć na swoje miejsce Waredę.
Śmiał się w duchu, przypominając sobie skupione miny pani Koniecpolskiej i panny Stelli, gdy im ponuro zakomunikował „wolę szatana“. Już pułkownik będzie się miał zpyszna...
Pociąg zanurzył się w korytarzu leśnym.
Zbiżał się już wieczór, mglisty wieczór zimowy, gdy załomotały pod kołami zwrotnice Koborowa.
Na peronie stał jakiś urzędnik kolejowy i Nina. Dojrzała Nikodema w oknie i jej twarz rozjaśniła się uśmiechem.
Na powitanie wyciągnęła doń ręce, wskutek czego musiał postawić walizkę na śniegu.
— Nareszcie, nareszcie..,