Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z panią Koniecpolską była ta demoniczna panna Stella. To wprawiło Dyzmę w jeszcze gorszy humor.
Zaczęły go troskliwie wypytywać o zdrowie i doradzać różnych lekarzy. W końcu wyraziły przekonanie, że ta niedyspozycja nie przeszkodzi mistrzowi w odbyciu w terminie misterjum Loży. Termin właśnie przypada jutro, a na nieszczęście mąż pani Koniecpolskiej siedzi w majątku i misterjum można urządzić tylko w mieszkaniu Wielkiego Trzynastego.
To już do reszty zirytowało Dyzmę.
— Niech mi panie dadzą święty spokój. Nie mam teraz głowy do tego.
— Wyzdrowieje mistrz do jutra — zawyrokowała apodyktycznie panna Stella — a obowiązek Gwiazdy Trzypromiennej musi być dokonany.
— Co tam wyzdrowieję, nie wyzdrowieję — szarpnął się Dyzma — zdrów jestem, ale głowy nie mam do tego. Mam ważniejsze sprawy na karku.
Zaległo milczenie. Nikodem podparł pięścią brodę i odwrócił twarz do okna.
— Panie miszcz, — odezwała się cicho pani Koniecpolska — pan mieć jakiesz przykroszcz?
Nikodem zaśmiał ironicznie:
— Przykrość, przykrość... cha, cha, przykrość... Taki gałgan znajdzie się, co człowiekowi na łeb włazi...
— O, chyba pan, mistrzu, każdemu potrafi dać radę — z przekonaniem powiedziała panna Stella.
Nikodem spojrzał na nią uważnie:
— Nie każdemu. Jak kto pod ziemią ryje, jak świnia, oczernia, łże jak pies... Chce człowieka z błotem zmieszać, wygryść...
Oczy panny Stelli zwęziły się:
— Któż to taki?
Dyzma machnął ręką i milczał.
— Powiedz, mistrzu, kto jest przeciw tobie?
— Co mam gadać...
— Potrzeba powiedzieć — dźwięcznym głosikiem zawołała pani Koniecpolska — potrzeba. Możem cosz wimiślić, jakiego sposoba.