Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem... wiem... — odpowiedziała wśród pocałunków.
Nikodem jeszcze raz pocałował ją w czoło, zabrał teczki i wyszedł. Gdy w hallu nakładał palto, ze względu na obecność służącego, pożegnała Dyzmę oficjalnie:
— Dowidzenia panu, szczęśliwej podróży. A co do tej kwestji, niech pan postąpi, jak uważa za słuszne... Muszę panu wierzyć, że tak trzeba... Muszę wogóle komuś wierzyć... Dowidzenia...
— Dowidzenia pani Nino. Wszystko będzie dobrze.
— A niech pan prędko przyjeżdża.
— Jak tylko będę mógł wyrwać się zaraz przyjadę.
Ucałował jej rękę. Służący otworzył drzwi i Nikodem pod ulewnym deszczem przebiegł kilka kroków, dzielących go od auta.
— To cholerna pogoda, — zaklął, zamykając drzwiczki.
— Całą noc będzie lało, ani chybi, — przytwierdził szofer.
Istotnie, deszcz nie ustawał do rana i samochód, gdy wjeżdżał do Warszawy, cały pokryty był błotem.
W chwili, gdy Dyzma otwierał drzwi swego mieszkania, nie było jeszcze ósmej. Pomimo tego zastał już Krzepickiego. Zamknąwszy drzwi sąsiednich pokojów, by lokaj nie mógł ich podsłuchać, zabrali się do wertowania znalezionych przez Nikodema dokumentów.
Krzepicki był zachwycony. Zacierał ręce, a kiedy w paczce listów znaleźli dowody przekupienia urzędnika w związku z dawnym procesem, zerwał się i zawołał:
— No, niema na co czekać, jedziemy do urzędu śledczego.
— A weksle? — zapytał Dyzma.
— Weksle... hm... Wprawdzie możnaby je zatrzymać na wypadek zmiany uczuć i zamiarów pani Niny, ale bezpieczniej spalić, oczywiście, jeżeli jest pan pewien, że pani Nina wyjdzie za pana.
— To murowane.
— No więc klasa. Jedziemy.