Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niema rady, trzeba go pomacać.
Szczęknęła sprężyna składanego noża i szerokie długie ostrze bezgłośnie wpiło się po rękojeść w ciało.
Raz, drugi, trzeci...
— Fertig.
Wytarł nóż o jesionkę. Dwaj pozostali szybko przeszukali kieszenie. Zegarek, paszport, pugilares...
Po chwili ulica Krochmalna była znowu pusta.
Niebo poczynało już szarzeć, gdy skręcili w nią dwaj policjanci, na rowerach. Nocny patrol.
— Patrz-no — zawołał jeden — tam ktoś leży.
— Pewno pijak.
Zeskoczyli z rowerów i odrazu po kałuży krwi poznali, z czem mają do czynienia.
— Oporządzony jak wieprz.
— Zobacz-no puls.
— Zimny już.
— To naród, psia ich mać! Trzeba jechać do komisarjatu.
— To już trzeci w tym tygodniu.
Zaczął prószyć deszcz. Drobny, zimny, jesienny deszcz.

∗             ∗

„Nocy dzisiejszej patrol rowerowy VIII-go komisarjatu policji państwowej znalazł na ulicy Krochmalnej trupa mężczyzny, lat około pięćdziesięciu.
Przybyły lekarz pogotowia stwierdził śmierć wskutek przebicia worka sercowego ostrem narzędziem i wskutek upływu krwi oraz pęknięcia czaszki. Wskutek zupełnego zmiażdżenia twarzy, trudno ustalić tożsamość ofiary. Żadnych dokumentów ani przedmiotów, mogących ułatwić śledztwo nie znaleziono. Zwłoki przewieziono do prosektorjum. Istnieje przypuszczenie, iż zmarły zginął wskutek porachunków partyjnych“.
Prezes Nikodem Dyzma złożył gazetę i zaczął bębnić palcami po suknie biurka.
— A cóż ja na to poradzę — wzruszył ramionami.