Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych nogach, przypominających dwa sękate pnie dębu.
Wśród zupełnej ciszy rozległ się gwizdek.
Przeciwnicy, nie śpiesząc się i mierząc się spojrzeniem, szli ku sobie. Obaj oceniali poważnie czekającą ich walkę, lecz od pierwszego chwytu stało się jasne, że każdy z nich inną obrał taktykę. Polak chciał nadać walce błyskawiczne tempo. Włoch natomiast postanowił przeciągać zapasy jaknajdłużej, licząc na zmęczenie przeciwnika.
To też prawie nie opierał się i po kilku chwytach, dał się wciągnąć w piruet i położył się brzuchem na dywanie.
Wielaga stanął nad nim i usiłował przewrócić go nawznak. Trwało to kilka minut. Widząc, że nic nie wskóra, z pasją zaczął nacierać mu kark.
— Co on robi? — zapytała panna Marjetta.
Wareda pochylił się ku niej i, nie odwracając oczu od areny, objaśnił:
— To nazywa się masaż. Uważa pani, bić nie wolno, ale taki masaż jest dopuszczalny. Tym sposobem rozgniata się mięśnie karku i znacznie się je osłabia.
— No i skóra od tego boli.
Widocznie i Włoch doszedł do tego przekonania, gdyż poderwał się nagle i, wymknąwszy się z rąk przeciwnika, chwycił go w pasie ztyłu.
Miał jednak zbyt krótkie ręce, jak na objętość Wielagi. Ten bowiem jednym wdechem natężył brzuch i splecione dłonie Tracca rozsunęły się natychmiast.
Galerja przyjęła ten efekt rzęsistemi oklaskami.
Wogóle od początku nie ulegało wątpliwości, że wszystkie sympatje widowni są po stronie zapaśnika polskiego.
Tymczasem walka nie dawała rezultatów, co doprowadziło Wielagę do nieukrywanej wściekłości. Podniecały ją okrzyki z galerji:
— Wielaga, nie daj się!
— Wal Italjańca!
— Brawo Wielaga!