Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nich tylko palcem kiwnie, to przyjdzie, jak pierwsza lepsza z ulicy.
Jakże inaczej wyobrażał je sobie, ilekroć widywał te dumne i eleganckie damy...
Roześmiał się z zadowoleniem:
— Prawdę mówi Krzepicki: wszystkie takie same dziwki..
Zaczął padać deszcz. Gdy samochód zatrzymał się na Wspólnej, lało jak z cebra.
Szybko przebiegł chodnik i wszedł do bramy. Gorzej było ze schodami. Wchodził na nie tak, jakby dźwigał wielki ciężar.
— Urządziły, choroba!
Ignacy powitał pana oznajmieniem, że przez wczorajszy i dzisiejszy dzień było z dziesięć osób, a pan sekretarz kilka razy, i ciągle dowiaduje się telefonem, czy pan prezes nie przyjechał. A najgorszy to był jeden nachał. Wymyślał i koniecznie chciał sam obejść mieszkanie, bo nie wierzył, że pana prezesa niema. Mówił, że pan prezes chowa się przed nim...
— Jak wyglądał? — zapytał Dyzma.
— Taki niski, gruby..
— Nie mówił, jak się nazywa?
— Mówił, jakoś Bączek, czy coś...
— Cholera! — zaklął pan prezes. — Czego ten drań jeszcze chce.
— Jakby przyszedł, panie prezesie, to ja mogę go zrzucić ze schodów — ofiarował się Ignacy.
— Nie, nie trzeba.
Zadzwonił telefon, Mówił Krzepicki. Są bardzo ważne sprawy, czy może przyjechać zaraz?
— Stało się co?
— Nic, nic nadzwyczajnego.
— No, to czekam.
Kazał Ignacemu przygotować czarną kawę i położył się na kanapie.
Zastanowił się, czy opowiedzieć Krzepickiemu wszystko, co go spotkało u hrabiny Koniecpolskiej?... Do-