Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/196

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    oczy i tak je wlepiała w niego, że zrobiło się mu nieprzyjemnie.
    Poskrobał się w ciemię.
    — Tak zaraz bez namysłu nie mogę... Trzeba się zastanowić...
    Brunetka z tryumfem spojrzała na panią Lalę i zawołała:
    — Ależ naturalnie! Niech mistrz rozkazuje! Chociaż wiemy od pana Terkowskiego, który jako wtajemniczony twierdzi, że pan posiada tajemniczą moc, a zatem...
    — Co tam Terkowski wie — przerwał Dyzma zły, że nie udaje się mu wykręcić — ja sam nie wiem, o co właściwie się rozchodzi, co ma być...
    — W tej chwili, mistrzu! — zatrzymała go brunetka i sięgnęła do torebki — w tej chwili dam mistrzowi statut loży i Wyznanie Trzech Kanonów Wiedzy.
    Wydobyła z torebki małą broszurkę i kilka arkuszy zapisanych maszynowem pismem, podając to wszystko Nikodemowi:
    — Doskonale! Pan, mistrzu, rozejrzy się w tem. Dwie godziny wystarczą, prawda Lalu? Zatem żegnamy, zostawimy tu pana samego. O siódmej, przed obiadem, zgłosimy się, by z ust mistrza usłyszeć decyzję ostateczną. Niech Mądrość Gwiazdy prostuje drogi twoich myśli!
    Obie skłoniły się i w milczeniu wyszły.
    — Powarjowały baby! Ciężka cholera! — zaklął Dyzma i z rozmachem cisnął trzymane w ręku papiery w kąt pokoju.
    Był w szczerym kłopocie. Wszystko to spadło nań tak niespodziewanie, a pachniało jakimś ni to grubym szwindlem, ni to kombinacją z duchami.
    — Że też tym ludziom takie rzeczy w głowie. Forsę mają, znaczenie mają, a wymyślili jeszcze coś takiego! Z byka baby spadły, czy co!
    Rosła w nim złość, że podstępem dał się zwabić tutaj. Gdyby to było w Warszawie, poszedłby do domu i już...