Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wcale, gdyby mógł przewidzieć, jakie to da skutki i w jak prędkim czasie.
Pewnego dnia urzędował w swym gabinecie, pochłonięty lekturą kroniki kryminalnej w sensacyjnych dziennikach, gdy dobiegły go podniecone głosy z sąsiedniego pokoju, który był gabinetem Krzepickiego.
Wyraźnie ktoś chciał uzyskać audjencję u prezesa i wbrew wyprosinom Krzepickiego ośmielał się robić awanturę.
Zirytowało to Dyzmę. Zerwał się i otworzył drzwi:
— Cóż to za wrzask do djabła!
Krzepicki, który stał tuż przy drzwiach zameldował:
— Panie prezesie, tu jakiś Bączek, czy Boczek, chce gwałtem...
Nie dokończył, gdyż gruby, niski człowiek wysunął się przed niego i zawołał:
— Servus, panie Nikodemie, to ja.
Dyzma poczerwieniał. Przed nim z wyciągniętą łapą stał pan naczelnik urzędu pocztowego z Łyskowa. Trzeba było opanować się:
— A dzień dobry — powiedział — proszę wejść.
Zamknął drzwi, lecz licząc się z tem, że Krzepicki może podsłuchiwać, odprowadził gościa w najdalszy kąt pokoju i siadając na kanapie, wskazał mu krzesło:
— Czego pan chce, panie Boczek?
Boczek teraz dopiero uczuł się onieśmielony.
— Ja tak po starej znajomości, panie Nikodemie...
— Panie Boczek — przerwał Dyzma — do mnie prezes rady ministrów mówi „panie Nikodemie“, a pan możesz wysilić się na pana prezesa.
— Ja przepraszam, ale tak wyrwało się podawnemu, po koleżeńsku... panie prezesie.
— No, o tem pan zapomnij. Czego pan sobie życzysz, panie Boczek?
— Ot tak, z uniżoną prośbą przyjechałem do pana prezesa, niby po starej znajomości.
— Dobrze, dobrze, więc co?
— O wstawienie się za mną. Od miesiąca już jestem bez posady, a żona, dzieci...