Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Barcikowie siedzieli przy stole, zajadając kartofle i popijając herbatę.
— Jedzenie, dużo jedzenia — myślał Dyzma — mięso, chleb, ryba..
Umył się nad zlewem, rozczesał szorstkie włosy i naciągnął krochmaloną koszulę.
— A nie mówiłam, że na wesele idzie — powiedziała Walentowa. Jej mąż obejrzał się na sublokatora i mruknął:
— Co nam do tego.
Dyzma z trudem dopiął sztywny kołnierzyk, zawiązał krawat i naciągnął frak.
— Jedzenie, dużo jedzenia — wyszepał.
— Co pan mówi?
— Nic. Dowidzenia.
Zszedł zwolna ze schodów, zapinając starannie gabardinowy płaszcz.
Przy najbliższej latarni raz jeszcze obejrzał zaproszenie i stwierdził, że nie zawierało nazwiska adresata. Schował je do kieszeni, a kopertę porwał i wrzucił do rynsztoka.
Dość słabo orjentował się jeszcze w mieście i chwilę się wahał, wreszcie postanowił iść znajomą drogą. Skręcił w Żelazną, na rogu Chłodnej zawrócił w stronę kościoła. Stąd już widział Elektoralną i Plac Bankowy.
Ulice kipiały wieczornem życiem robotniczych dzielnic. Z otwartych szynków dolatywały chrapliwe dźwięki harmonji, po zaśmieconych chodnikach swobodnie flanowały grupki wyrostków i młodych robociarzy w porozpinanych marynarkach i bez kołnierzyków. Dziewczęta, po trzy, po cztery, wziąwszy się pod ręce, chichotały i szeptały ze sobą. Po bramach stały lub siedziały na wyniesionych z mieszkania taboretach kobiety starsze z dziećmi na rękach.
— Fajerant — pomyślał Dyzma.
Na Elektoralnej również tłumy: świętujący Żydzi zapełniali nietylko chodniki, lecz i jezdnię. Gdy dotarł do placu Teatralnego, na ratuszowej wieży było już