Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Nie zmęczyłem się.
— No to dzięki Bogu. Tedy niech mnie pan zechce wysłuchać. Zgóry proszę, by pan nie dawał natychmiastowej odpowiedzi, jeżeli ta odpowiedź ma być odmowna. Dobrze?
Nikodem uśmiechnął się i przymrużył oko:
— A jakbym tak zgadł, co mi pan chce zaproponować? Co?
— Chyba niemożliwe? — zastanowił się Kunicki.
— A pan chciałby, żebym ja został i nadal administratorem. Nie?
Kunicki zerwał się i znowu chwycił Dyzmę w objęcia. Zaczął obszernie motywować swój plan, aż udowodnił jak dwa razy dwa — cztery, że Nikodem powinien zgodzić się.
— Przecie prezes banku, kochany panie Nikodemie, to nie urzędnik państwowy, ale szef przedsiębiorstwa, może dowolnie dysponować swoim czasem...
Nikodem udawał, że się waha, lecz po kilku minutach zgodził się, pod tym jednak warunkiem, by Kunicki nie chwalił się nikomu, że pan prezes banku zbożowego jest u niego adminstratorem.
Warunek oczywiście został przyjęty z całem zrozumieniem jego nieodzowności.
Gdy rozmawiali o tem, wróciła pani Nina.
Nie powiedziała nic na powitanie, lecz wyraz jej szeroko otwartych oczu był tak wymowny, że Kunicki musiałby nie mieć za grosz zmysłu spostrzegawczego, gdyby tego nie zauważył
Możliwie jednak, że nastrój, w którym się znajdował z racji nadspodziewanej zgody Dyzmy, zbytnio zwracał jego uwagę na szczęśliwy obrót sprawy, gdyż z miejsca i hałaśliwie zaczął opowiadać żonie, jak bardzo się cieszy z tego, że kochany pan Nikodem nie porzuca Koborowa na łaskę losu, że owszem będzie czuwał nad jego interesami i obiecał często tu zaglądać.
— I ja bardzo się cieszę — powiedziała krótko Nina, poczem przeprosiła ich i poszła się przebrać, gdyż obiad w niedzielę podawano o drugiej.