Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Nie, to jest niepodobieństwo. Bałabym się wyjść na ulicę, by nie spotkać cioci Przełęskiej, czy kogoś z dawnych znajomych.
Nie umiałabym im spojrzeć w oczy, a jednak nie potrafiłabym tembardziej zrezygnować z widywania jego“.

Na następnej stronie była jeszcze krótsza notatka:

„Nie spałam całą noc. Boże! Przecie on teraz może stać się bogaty!!!

Czy mnie kocha?
Gdy go pytałam, odpowiedział krótko: Tak.

A to może znaczyć bardzo wiele. Może też nic nie znaczyć...“

Nikodem przewrócił kartkę i spojrzał w okno.
W końcu alei ujrzał zbliżający się samochód. Wracał Kunicki.
Szybko wstał, złożył pamiętnik Niny i wsunął go do szuflady na dawne miejsce, poczem, starając się zachowywać jak najciszej, wyszedł na korytarz i zbiegł ze schodów.
W samą porę, bowiem drzwi frontowe właśnie się otwierały i ujrzał w nich sylwetkę z rozkrzyżowanemi ramionami.
Wpadł w objęcia Kunickiego.
— Kochany, kochany panie Nikodemie! Nareszcie, nareszcie! Serdeczne gratulacje! Czy otrzymał pan moją depeszę?
— I jakże? Organizuje pan ten bank z rozmachem! Prasa pisze o panu z najwyższem uznaniem! Serdecznie winszuję. Sam pan najlepiej wie, że mu życzę wszystkich pomyślności.
— Dziękuję.
— Niechże pan siada, kochany panie Nikodemie, kochany panie prezesie! Ja mam dla pana pewną propozycję.
Usadowił Dyzmę w fotelu i zapytał:
— A może pan chciałby wypocząć?