Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech uważa — przerwał Dyzma — bo jak ją złapią, że bez książeczki... No!
Walentowa przewinęła dziecko i rozwiesiła nad płytą mokrą pieluszkę.
— Co pan kracze! — rzuciła opryskliwym głosem. — Pilnuj pan siebie. I tak, już za trzy tygodnie nie płaci, a tylko miejsce zajmuje. Ważny mi sublikator.
— Zapłacę — bąknął Dyzma.
— Zapłacisz pan, albo nie. A piętnaście złotych, to i tak półdarmo, ale piechotą nie chodzą. A pan, co do jakiej roboty się weźmie, to i zara wyleją...
— Któż to taki pani Walentowej powiedział?
— O, wa, wielka mi tajemnica. Toć pan sam Mańce opowiadał.
Zaległa cisza.
Dyzma odwócił się do okna i przyglądał się odrapanym murom podwórza. Istotnie, prześladował go jakiś pech. Nigdzie na dłużej miejsca zagrzać nie mógł. Z gimnazjum wydalili go już z czwartej klasy za upór i brak pilności. Rejent Winder trzymał go jeszcze najdłużej. Może dlatego, że mały Nikodem Dyzma znał język niemiecki o tyle, że rozumiał dokąd go posyłano. Później Urząd Poczty i Telegrafu, nędzna pensja i wieczne przyczepki naczelnika. Wojna, trzy lata służby w taborach baonu telegraficznego i jedyny awans na „frajtra“. Znowu poczta w Łyskowie, nim nie przyszła redukcja. Przez proboszcza dostał się do czytelni, lecz i tu ledwie przezimował, bo już w kwietniu okazało się, że nie umie utrzymać półek z książkami w należytym porządku.
Zresztą, to było najciekawsze...
Rozmyślania Dyzmy przerwał ryk syren okolicznych fabryk. Walentowa zakrzątnęła się koło stołu, co widząc Dyzma, leniwie wstał i wyszedł.
Bezmyślnie błąkał się rozprażonemi w słońcu ulicami, choć bolały go nogi. Pozostanie w mieszkaniu, wysłuchiwanie uszczypliwych uwag pana Walentego Bacika i lekceważących docinków Mańki, a zwłaszcza przyglądanie się ich jedzeniu było ponad jego siły.