Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I tak nie zejdę na kolację — odparła Nina i zaszlochała znowu.
Kasia okrywała pocałunkami jej mokre policzki, oczy, drgające usta, włosy.
— Nie płacz, nie płacz, kochanie, byłam niedobra, brutalna, przebacz najdroższa...
Tuliła ją mocno w ramionach, jakby siłą uścisku chciała zdusić spazm łkania.
— Ninuś, moja kochana Ninuś!
W drzwiach stanęła pokojówka, meldując, że kolację podano.
— Powiedz panu, że panią głowa boli i że nie zejdziemy na kolację.
Gdy pokojówka wyszła, Nina zaczęła namawiać Kasię, by zostawiła ją i zeszła na dół. Kasia jednak ani słyszeć o tem nie chciała. Nina, chlipiąc, ocierała oczy, gdy znowu zapukano.
Do pokoju wpadł Kunicki. Był rozpromieniony i rozgestykulowany.
— Chodźcie, chodźcie — szeplenił — przyjechał Dyzma! A nie macie pojęcia z jakiemi rezultatami! To złoty człowiek! Powiadam wam, wszystko przeprowadził co chciał! Chodźcie! Umyślnie prosiłem, by z opowiadaniem zaczekał na was...
Tak był przejęty, że dopiero teraz spostrzegł, że musiała zajść tu jakaś awantura.
— Co wam jest? No? Chodźcie. Dajcie spokój...
Chciał coś dalej mówić, lecz Kasia nagle się zerwała i, wskazując na drzwi, krzyknęła:
— Wynoś się!
— Ależ...
— Wynoś się w tej chwili!
Kunicki znieruchomiał. W małych oczkach zaiskrzyła się nienawiść. Wyrzucił z siebie ordynarne przekleństwo i wybiegł z pokoju, tak trzasnąwszy drzwiami, że siedzący w hallu Nikodem aż podskoczył na kanapie.
— Co się stało? — zapytał lokaja.
Ten uśmiechnął się porozumiewawczo:
— Pewnie panienka wyrzuciła jaśnie pana za drzwi.