Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani domu wstała na chwilę od stolika i, dopędziwszy ją w przedpokoju, powiedział:
— Przepraszam bardzo. Ja muszę już iść.
— Jaka szkoda, czy musi pan koniecznie?
— Koniecznie. Jutro wyjeżdżam bardzo wcześnie. Trzeba się wyspać.
— A tak chciałabym z panem jeszcze obszerniej porozmawiać o wiadomej sprawie...
— Nic straconego. Wkrótce będę w Warszawie znowu.
W istocie Dyzma nie zamierzał spać. Wyszedłszy od Przełęskej odprawił szofera, kazawszy mu podać samochód o siódmej rano i przygotować się do drogi. Sam poszedł pieszo.
Zbliżała się już północ i ulice były niemal puste. Tu i ówdzie spotykał spieszących do domu przechodniów. Dopiero na Nowym Świecie był większy ruch. Przyczyniały się do tego głównie grupki flanujących kobiet, których sposób bycia aż nazbyt wyraźnie zdradzał ich fach.
Dyzma długo się przyglądał, zanim wybrał jedną z nich, tęgą brunetkę.
Porozumienie osiągnięto szybko.
Świtało już, gdy wracał do swego hotelu. Przyszła mu na myśl Mańka i zauważył w duchu, że, w gruncie rzeczy, szkoda, że nie umówił się z nią.
Niebo było pokryte ciężkiemi, ołowianemi chmurami. Przed samą siódmą zaczął padać deszcz.
O godzinie siódmej uregulował należność w hotelu. Szofer zajechał z nastawioną budą i Dyzma, klnąc pogodę, wcisnął się w kąt auta.
Jechał do Grodna. Wolał przybyć do Koborowa z konkretnym rezultatem swej warszawskiej wycieczki, by olśnić Kunickiego efektem, którym sam przecie był zaskoczony.
Nikodem zdawał sobie sprawę z faktu, że przychylną decyzję ministra uzyskał dzięki powtórzeniu projektu podpowiedzianego przez Kunickiego. Skonstatowanie tego zupełnie wystarczyło do wyciągnięcia nasuwającego