Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czekaj pan i ja mu coś powiem.
— Byle nie zagłośno! — ostrzegł Krzepicki.
Nikodem zwrócił się do profesora.
— Pies ci gębę lizał, łysa pało!
— Przepraszam, że co?
— Że lizał!
— Przepraszam, bo niedosłyszę, że co?
Dyzma zanosił się od śmiechu, aż staruszek zaczął go podejrzewać. Sytuację uratował Krzepicki który huknął profesorowi w samo ucho:
— Pan chciał profesorowi opowiedzieć najnowszą anegdotkę!
— A słucham, słucham.
Tymczasem do salonu weszło kilka osób, a zanim zdążyli się przywitać na progu stanął pułkownik Wareda. To uwolniło Dyzmę od anegdotki.
— Servus Nikus! Że cię widzę! — zawołał pułkownik.
— Jak się masz, Wacuś!
— No co? Jakże tam, załatwiłeś swoje sprawy u Jaszuńskiego?
— Dziękuję. Wszystko w porządku.
Salon i przyległe pokoje zaczęły się napełniać. Byli tylko panowie i coś pięć, czy sześć starszych pań. Przy kilku stolikach usadowiono się już do bridge‘a.
Nikodem rozmawiał z Waredą, gdy przyszedł Ulanicki. Okazało się, że mimo zastrzeżonej przez ministra tajemnicy, pułkownik był również poinformowany o projekcie zbożowym Dyzmy, gdyż Ulanicki przy nim zaczął swobodnie opowiadać o postępie sprawy, która — jego zdaniem — znajdowała się na najlepszej drodze.
Wareda winszował Nikodemowi i życzył mu pomyślnej realizacji kapitalnego planu.
Gdy tak rozmawiali zbliżyła się do nich pani Przełęska z zapytaniem, czy nie zagraliby w bridge‘a. Pułkownik i Ulanicki zgodzili się chętnie.
Wszystkie stoliki były już obsadzone i pani domu ofiarowała się im na partnerkę. Ponieważ Dyzma nie umiał grać, na czwartego zaproszono jakiegoś chudego