Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten Dyzma to, powiadam ci, fenomenalny łeb. Otóż — powiada — korzyści ogromne. Po pierwsze uratowanie cen, po drugie wzmożenie obrotów. W ten sposób państwo rzuci na rynek nowych sto, dwieście miljonów złotych, bo obligacje muszą być bezimienne, zastąpią kapitał gotówkowy i t. d. Rozumiesz? Zaczynam go wypytywać o szczegóły, a on powiada, że nie jest fachowcem, ale że miał zamiar tobie to powiedzieć.
— Mnie?
— Tak. On do ciebie ma sentyment.
— Czekajno, więc jak on proponuje?
Ulanicki ponownie opowiedział swoją rozmowę z Dyzmą, rozwijając kwestję i ilustrując ją cyframi. Tak się zapalił do projektu, że już chciał wezwać maszynistkę, by jej podyktować wzmiankę do prasy.
Jaszuński, mniej impulsywny, powstrzymał go jednak. Rzecz należy gruntownie rozważyć, obmyśleć, opracować. I on jest zdania, że pomysł zasługuje na miano kapitalnego. Nie można jednak zabierać się doń łapu-capu.
— Przedewszystkiem absolutna tajemnica. A powtóre trzeba jeszcze pokonferować z tym Dyzmą.
— Mogę zaraz do niego zadzwonić.
— A on jeszcze jest w Warszawie?
— A jakże. Stoi w „Europie“. Przyjechał trochę puścić gotówki.
Minister zdziwił się:
— Co ty powiesz? A nie wygląda na hulakę. O ile go sobie przypominam, jest to typ, wiesz, silnego człowieka. Tacy ludzie miewają zwykle zdolności wodza, organizatora... Zwłaszcza organizatora.
— Tęga głowa — apodyktycznie dodał Ulanicki — No i nasz człowiek. Ach gdyby to okazało się rzeczą realną! Klika Terkowskiego raz na zawsze dostałaby w skórę. A ja? To jest, chciałem powiedzieć: a my?!... Czy ty, Jasiu, rozumiesz?
— Ba!...
Postanowili jeszcze dziś wieczorem zrobić konfe-