Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz wytelefonuję tu Domaszewicza — wesoło zawołał Justyn — i omówimy wszystko.
— Nie chcę go widzieć. Nie chcę! — zżymał się adwokat.
Po długich naleganiach i perswazjach dał się jednak ułagodzić. Oświadczył, że zawiadomi Justyna i pokonferuje z Domaszewiczem, gdy tylko znajdzie pieniądze, czego spodziewa się nie wcześniej jak za cztery, pięć dni.
Justyn też z tą nowiną skoczył o piętro niżej. Trafił na smutną scenę. Wszyscy siedzieli w pokoju Janki, która oparta o ramię brata płakała. Monika siedziała naprzeciw z minką bardzo zmartwioną. Staruszkowie dreptali na miejscu wysilając się na słowa pociechy.
Uradowana mina Kielskiego powiedziała od razu Markowi, że przyjaciel ma dobre nowiny.
— Wszystko w porządku — zatarł ręce Justyn — za tydzień rzecz będzie załatwiona.
— Dziękuję ci serdecznie — powściągliwie odpowiedział Marek, lecz usta mu drgnęły.
— Co ma być załatwione? — zapytała Janka ocierając oczy.
— Ach, pewien drobiazg — pośpiesznie zawołał Justyn.
— Nie, Janeczko, nie drobiazg — wziął ją za rękę Domaszewicz — Justyn pożycza mi dużo pieniędzy na odbudowę Zapola. Dzięki niemu będę mógł zaraz przystąpić do robót.
— Panie Justynie… — zaczęła Janka, lecz wzruszenie nie pozwoliło jej mówić.
Kielski stał zmieszany. Znalazł się tu w roli szlachetnego bohatera, co tym bardziej sprawiało przykrość, że nie było w tym w istocie żadnej jego zasługi. Pieniędzy, które dawał Markowi, ani nie zarobił, ani ich potrzebował. Był też trochę zły na przyjaciela za tę demonstrację. Starzy państwo Korniewiccy zaczęli, przerywając sobie wzajemnie komplementować Justyna. Marek nerwowo palił papierosa, Janka uśmiechała się przez łzy, a Monika siedząc na niskim pufie z łokciami wspartymi na kolanach i z podbródkiem na dłoniach wpatrywała się zamyślona w jakiś nieokreślony punkt.
— O czym ona myśli? — przemknęło przez głowę Justyna.
Domaszewicz opowiadał o pracach, które już uplanował i