Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Po co? Chociażby po to, by żyć intensywniej swoją wewnętrzną treścią.
Justyn zaśmiał się z ironią:
— Tak, a to, pozwól, że cię zapytam: to daje szczęście?
— Daje poczucie własności — spokojnie odpowiedział Marek.
— Jak to własności?
— Poczucie, że jestem swoją własnością.
— O mój drogi! To nie każdemu może sprawić przyjemność. Ja na przykład byłbym nieszczęśliwy z taką świadomością. Ja chcę należeć do ludzi, do przyjaciół, do żony, do społeczeństwa, do narodu, do ludzkości. Ja znajduję w tym satysfakcję, znajduję w tym nawet piękno, że nie jestem sam, że jestem cząstką wielkiego życia, różnobarwnego, kipiącego, zmiennego…
— …i zewnętrznego — podpowiedział Marek.
— Właśnie! Nie tylko wewnętrznego, lecz i zewnętrznego. I niech Bóg nas chroni od angielskiego wychowania.
Podczas tej rozmowy żaden z nich ani słówkiem nie wspomniał o tym, co było jej głównym tematem i wyłączną przyczyną, nie wspomnieli o Jureczku.
A utarczki takie zdarzały się dość często i utwierdzały Marka w przekonaniu, że Justyn świadomie chce tak pokierować wychowaniem Jureczka, by stał się żywym ucieleśnieniem tego wszystkiego, co w oczach Marka było rezygnacją z prawdziwego człowieczeństwa.
— Mężczyzna — mówił — ma tylko jedną drogę, by stać się prawdziwym człowiekiem: — stać się prawdziwym mężczyzną.
Oczywiście Marek nie wątpił, że wpływ Justyna na wychowanie Jureczka będzie znaczny. Nie sądził jednak, by należało skutki tego wpływu przeceniać. Wszyscy Domaszewicze byli zawsze jednakowi. Pamiętał dobrze ojca, pamiętał dziada.
Dziad na chwilę przed skonaniem kazał wszystkim wyjść z pokoju. Uważał za rzecz niestosowną umierać w obecności nawet najbliższych. Pradziad, gdy mu kozacka kula strzaskała dłoń, uciął ją sam zwykłym nożem myśliwskim. Ojciec Marka mając lat czternaście przegrał do kolegów pieniądze, które