Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógłby pan poszukać kropli walerianowych. Nie ma ich w apteczce.
— Kropli? — zmarszczył brwi. — Nie wiem, gdzie są.
— Więc proszę posłać po nie.
Spojrzał na nią jakby z nienawiścią:
— Cóż tu pomogą krople!
I zaśmiał się ironicznie.
— Oboje was trzeba oddać do sanatorium dla nerwowo chorych — rozgniewała się panna Agata.
— O tak — prawie krzyknął. — A mnie wprost do domu wariatów!
Z hałasem odrzucił książkę i wybiegł do przedpokoju. Trzask zamykanych drzwi otrzeźwił pannę Agatę.
— Co ja mu powiedziałam? — zamyśliła się, bo już teraz była pewna, że to ona musiała nieświadomie poruszyć w rozmowie coś, co przeraziło i Monikę i Justyna.
Tymczasem Justyn wskoczył do pierwszej spotkanej taksówki i w kwadrans później dzwonił do drzwi, na których widniała tabliczka: „Dr. Wacław Goczewski — docent U. W.“. Goczewski był gimnazjalnym kolegą Justyna, a chociaż jako psychiatra nie cieszył się ani rozgłosem, ani dużą praktyką, Justyn postanowił udać się doń po radę, a to z dwuch względów. Po pierwsze zawsze uważał Goczewskiego za człowieka rozumnego i rzetelnego, po drugie od czasów gimnazjalnych nie utrzymywali z sobą bliższych stosunków i należało przypuszczać, że Goczewski nic o Justynie nie wie i że potraktuje całą sprawę teoretycznie.
Goczewski rzeczywiście zdziwił się zjawieniem dawnego kolegi:
— Jak się masz — zawołał. — Chyba nie przychodzisz do mnie jako pacjent?
— Nie jako pacjent, ale jako do lekarza — próbował uśmiechać się Justyn ściskając dłoń Goczewskiego.
— No, no… Siadajże. Cóż u ciebie słychać?… Głośno w mieście o tobie. Jesteś sławny.
— Dajże spokój — machnął ręką Justyn. — Daleko mi do sławy. Wybudowało się kilka chałup. To wszystko.